Nadeszły kolejne urodzinki i na szczęście Baziu jest w dobrej formie, może lekko nadszarpniętej zębem czasu ale o tym w następnym poście. Dziś skupimy się na świętowaniu i opowiem historię Jubilata. Data urodzin jest orientacyjna gdyż Jegomość jest Przybłędą a raczej podrzutkiem. Ta opowieść też będzie pisana po kawałku,zamieszczę zeskanowane papierowe zdjęcia z jego dzieciństwa i jak najwięcej faktów. Wracamy więc do małego miasteczka i mieszkanka na parterze. Lokatorzy tegoż apartamentu to ja, mój wtedy mąż ;), Kocury Salem i Pascal. Był ciepły czerwcowy wieczór 1997 rok, wracaliśmy z ekipą po ciężkim dniu pracy w innym mieście. Ledwo przekroczyliśmy progi domu jak dało się słyszeć drapanie i miaukanie pod drzwiami a nasze kocury pobiegły z zainteresowaniem co się tam wyprawia. Otworzyłam a tu bez obciachu wpada mały przeciętny burasek. Capnęłam go od razu żeby nie stykał się z moimi rezydentami coby ich niczym nie zaraził, zabrałam do kuchni, Mały nie protestował, widać było że jest oswojony z ludźmi. Dostał jedzonko a ja zaczęłam się głowić co dalej, mąż zmęczony poszedł spać, rzucił tylko przez ramię że nie chce już trzeciego kota i że ten jakiś brzydki w ogóle... był u nas jeszcze znajomy i współpracownik zaoferował pomoc w razie czego bo robiło się późno. zaczęliśmy montować w kuchni prowizoryczny "kurnik" tak jak to było w przypadku Pascala, kuchnia na szczęście była dość spora. Jednak brakło nam płyt pilśniowych, moje kocury niepokoiły się pod kuchennymi drzwiami, a poza tym skoro mąż stwierdził że nie to nie ma na co czekać stwierdziłam że odwiozę go zaraz ze znajomym do schroniska (było dość daleko ok25km) tak też uczyniliśmy mimo zmęczenia po 1 w nocy ruszyliśmy w drogę. Schron działa całodobowo i akurat warunki już w tamtych czasach były tam niezłe. Z wielkim bólem serca zostawiłam malucha i około 4 padłam na łóżko. Rano nieświadom niczego mąż, wchodzi do kuchni i pyta "A gdzie jest ten kot ??".......
Mówię- przecież nie chciałeś i twierdziłeś że brzydki; to odwieźliśmy go w nocy z G. do schronu.
Mąż się oburzył że on tylko tak bredził bo był zmęczony itd....zarządził natychmiastową akcję odbicia Małego, zabraliśmy transporter i apiać do przytułku. Tam okazało się że kociarnie są 3. Nie miałam wątpliwości że poznam Małego i mąż też chociaż widział go przez chwilę, dobrze go opisał "Ten Mały miał duże uszy" znak szczególny ;) W pierwszej kociarni nie zastaliśmy nowego, w drugiej też nie ani w trzeciej. Zdenerwowani nie wiedzieliśmy co robić, pani opiekunka wzruszyła ramionami twierdząc że nigdzie indziej nie mógł być i widocznie w nocy uciekł przez dziurę w okiennej siatce. Ale te dziura była mała i tylko w jednej kotowni więc to wytłumaczenie mnie nie zadowoliło. W między czasie właziły nam po spodniach inne małe kotki spragnione adopcji i mąż był już gotowy zabrać kilka :) ale rozsądek musiał zwyciężyć. Nie dałam za wygraną i powtórzyliśmy nasz obchód. Gdy dokładnie się rozejrzałam w pomieszczeniu nr1 znalazłam ukrytego Małego na posłaniu przy dużej kocicy która prawie całkiem go zasłaniała. Hura, dobra nasza władowany do transportera, jeszcze datek na schronisko i już jechaliśmy do domu. Tym razem ustąpiłam już mężowi i mógł ochrzcić go swym ulubionym imieniem BAZYLI. Kocio na czas kwarantanny zamieszkał jak zwykle w kuchni a moi rezydenci byli bardzo ciekawi nowego przybysza. Jednak długo nie dane im było się spotkać face to face ponieważ okazało się żę Bazyli jest bardzo chory. Do weta udaliśmy się następnego dnia na standardowy przegląd i odrobaczenie wtedy jeszcze nic nie wskazywało że coś jest nie teges. Po wizycie miał sraczkę wydawała się to narmalne po preparacie na robale, jednak gdy trzeciego dnia leciała z niego woda pojechaliśmy do kliniki na szczęście było nas wtedy stać na najlepszą klinikę i długie,drogie leczenie. Doktor stwierdził że to pewnie jakiś bakcyl dał antybiotyk do podawania przez kilka dni i powinno być dobrze. Kazał też usuwać wodniste odchody od razu z kuwety i ją dezynfekować za każdym razem a więc było co robić bo on fajdał kilka razy dziennie nawet i 10. Niestety lek nie poskutkował ani następny też nie, rokowania były złe,dawano mu poniżej 50% szans na przeżycie no i nikt nie wiedział co to jest gdyż dostępne testy nie rozpoznawały rodzaju bakterii,podejrzewali toksoplazmozę ale i ta teoria upadła. Baziu był słaby mało jadł (dieta) oczywiście przy tak uporczywej biegunce niewiele przyswajał, dostawał kroplówki i zastrzyki na wzmocnienie ale nadal nie było diagnozy. W końcu nasz młody dociekliwy Doktor skontaktował się ze swoim Profesorem w Lublinie a tenże kazał sobie przysłać próbkę Baziowej sraki. To był strzał w dziesiątkę za kilka dni przyszła wiadomość że to zakażenie KOKCYDIĄ, na tyle rzadką u kotów podobno że nie dysponowano wtedy specjalnymi lekami na nią. Faszerowaliśmy więc bidulka mieszanką antybiotyków, probiotyków i innych lików a ja na okrągło myłam jego kibel i drżałam żeby mimo separacji nie zakazili się Salem i Pascal. Mały był umęczony terapią i my też. Uciekał jak widział mnie z kolejnym lekarstwem był nieufny. Gdyby został w schronie to na pewno by nie przeżył. W końcu po około 1,5 miesiąca nastąpiła poprawa (cieszyłam się z każdej twardszej qpki) a dalej całkowite wyleczenie. Niebawem doszło do zapoznania kocurów. Mieli się z pyszna moi rezydenci bo ten mały chuderlak okazał się być samcem alfa i przez resztę wspólnego życia rozstawiał ich po kątach. Trzymał się też od nas na dystans, nie dawał się głaskać,podgryzał i siurał gdzie popadnie przez kilkanaście lat stąd ksywa ''URYNIARZ". Od jakichś 3-4 lat zaprzestał tego procederu, stał też się z dzikusa cudownym miziakiem i bardzo się kochamy do dziś, mam nadzieję że będzie z nami jeszcze długo. Proces jego socjalizacji i inne przygody w następnych postach.
Tu mały Baziu z podrośniętym Pascalem
tu w kocim pokoju z zastępczą mamą ;)
Najlepszego dla Bazylka. :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy bardzo :)
OdpowiedzUsuńNajlepszego kociego dla pięknego Bazyla (już prawie pełnoletniego :)
OdpowiedzUsuńDzięki serdeczne za urodzinkowe odwiedzinki ;)
UsuńJejku, to przeszliście z nim gehennę! Kolejny kociak, który miał szczęście do tak cierpliwych ludzi! Fajnie, że teraz odwdzięcza się miziajstwem :)
OdpowiedzUsuńO tak była jazda a i teraz już wiek daje znać o sobie ale cicho sza ;)
OdpowiedzUsuń