poniedziałek, 31 marca 2014

Dandys-druga odsłona

Dandys w czerwcu skończy 4lata. adoptowany w sierpniu 2010 ze schroniska. Piękny,wielki, dorodny czarny kawaler do wczoraj jedynak ;)  Tu prezentuje się w swoim domku (czyli u mojej Mamy).

















czwartek, 27 marca 2014

NEWS :Mix różności







                                                   Baziu na swoim fotelu.
                                               

                                                 Dandys u nas czerwiec 2013

                                               

Baziu coraz bardziej lubi Momusia, ganiają się, bawią no i bijatyki też są. Nie sądziłam że Senior sie jeszcze tak rozkręci bo ja nie byłam w stanie zmobilizować go do ruchu żadnymi sztuczkami. Momo jest niezmordowany i nie daje za wygraną. Baziu zawsze był alfa i dawał w kość towarzyszom teraz niestety musi przekazać pałeczkę Momickiemu, owszem nieraz jeszcze zwycięża ale 8 marca miał niemiłą przygodę w związku z kocimi zapasami. Po powrocie do domu tego dnia zauważyłam od razu że Baziu ma jakąś niepyszną minę, widzę że mlaska i jest troszkę pośliniony, zaglądam do paszczy a tam BRAK górnego prawego kła. Musiał go stracić podgryzając zawzięcie Momusia, nieszczęsny kiełek znalazłam na jego posłaniu. Bazyli od dawna miał słabe zęby a teraz są jeszcze nadszarpnięte zębem czasu, prawy dolny kieł stracił jeszcze w młodości nawet nie zauważyliśmy kiedy. Wszystkie trzonowe zęby ma dawno usunięte. Zostały mu dwa lewe kiełki i te malutkie przednie ząbki. Zadzwoniłam do Doktora czy mamy zaraz przyjechać ale on stwierdził że ta dziurka po ząbku się sama najpewniej zagoi wystarczy pędzlować naparem z szałwi. Tak też się stało ale Baziu był kilka dni wściekły na Momka o tego zęba ;)). ale 20 marca nastąpił przełom Bazyl pierwszy raz położył się koło Juniora na fotelu i razem grzali dupki w słoneczku :)


                                                   Momo 20.03.2014


                                        a po chwili the best friends ;)




                       Baziu i Momo 20.03.2014

 
Niestety biedny Bazylek miał jeszcze jedno niemiłe przeżycie 13.03 coś był dla niego pechowy około godzinę po kroplówce (glukoza+nacl) zasłabł spadł z oparcia kanapy na siedzisko a potem jakoś zsunąL się na podłogę i leżał z dziwnie wygiętymi łapkami przez chwilę a potem chował się po kątach, przeraziło to mnie i dziecko. Zaraz dzwoniłam do kliniki gdyż był już wieczór ale Doktorzy stwierdzili żeby obserwować i że jakby sie pogarszało to przyjeczać na sygnale. Na szczęście po około godzinie wszystko przeszło, być może był to mikro udar lub taka reakcja na wlew (glukoza?) ale brał już wiele takich kroplówek. Niedługo idziemy na badania krwi i ogólne a Momo będzie powtórnie szczepiony. Teraz robię mu po pół kroplówki a druga część następnego dnia, czasami za duża ilość płynów też może obciążać serce i płuca (Salem miał raz duszności po dużej kroplówce).
Póki co wszystko wróciło do normy i oby tak dalej.


                                                   Baziu jakieś 2 lata temu


                         Dandi z wizytą urodzinową u Bazia 21.03.14 trochę feralną bo następnego
                         dnia nad ranem wpadł za meblościankę (patrz poprzedni post) tu obserwował
                      bawiących się Momo i Bazyla, on się jeszcze nie umie bawić bo nigdy nie miał kompana.







                                             Dandi a w oknie odbija się upiorny ;) mebel

sobota, 22 marca 2014

Balanga urodzinowa i jej skutki...

Wczoraj świętowaliśmy w małym rodzinnym gronie, przybyli do Bazia goście czyli moja Mama, mój Brat i ich kot Dandys którego historię już wcześniej opisałam. Dandi zna dobrze moje mieszkanie bo był tu już kilkanaście razy a w zeszłym roku w lecie przez miesiąc z Mamą mieszkali tu (podczas remontu ich domu). Z Baziem się jako tako tolerują ale Momunia widział dopiero drugi raz. D. warczał,syczał jak kobra, chował się po kątach a Momo usiłował się z nim zapoznać. Opiliśmy się wody i herbatki były też lody na cześć Bazyla. Goście zaczęli się zbierać ale Danduś siedział w kryjówce i nie chciał wyjść a ja stwierdziłam żeby został na łikend i socjalizował się z Momem, będzie miał rozrywkę bo w domu się nudzi bez towarzystwa. Poza tym zamierzamy mu sprawić kompana więc tym bardziej powinien oswajać się z kotami. Mama nie lubi go zostawiać bo się o niego boi no ale u mnie przecież jest bezpiecznie. Pojechali. Dandys łaził po domu,syczał na moich w końcu rozwalił się na posłaniu Momo w jego kwaterze, robiłam zdjęcia i tak sobie w miarę miło mijał wieczór. D. to nie jest miły, przytulasty kotek, to drapichrust i outsider. Około 3 nad ranem zamknęłam jak zwykle Momickiego w pokoju, żebyśmy mogli wszyscy się wyspać, żeby dał odpocząć Dandysowi bo ten nadal był nerwowy a Momik jest dość nachalny i nic sobie nie robi z czyjegoś syczenia. Baziu spał spokojnie ze mną Dandi połaził i też się ułożył na fotelu. Aż tu nagle o 5.50 budzi mnie jakieś łomotanie, miotanie,drapanie. Początkowo myślałam że D. zaczął bawić się myszką pod fotelem ale za chwilę zerwałam się na równe nogi i stwierdziłam ze zgrozą ! że wpadł za wielką meblościankę, relikt przeszłości który jeszcze u mnie pokutuje. Musiał swoim zwyczajem wskoczyć z parapetu na szafę która w części dolnej jest bliziutko ściany ale od góry jest około 10 cm szczelina jak się okazało, on był przy samej podłodze bo na szczęście pilśniowe plecy regału są dość elastyczne. Próbowałam ruszyć kolosa żeby go uwolnić ale ani drgnął. Z drugiej strony też nie było wylotu bo upchnęłam tam materac,odległość od ściany była różna w każdym segmencie ale nie pozwalała na przemieszczenie się. Zbudziłam krzykiem Dziecko kazałam dzwonić do sąsiada a ja po wywaleniu materaca nadal szarpałam przeklętego mebla w rozpaczy że Dandys może się tam udusić jeśli ma uciśniętą klatkę piersiową a mógł spadając też coś sobie złamać a poza tym był przerażony tym potrzaskiem. Pociągnęłam  ciężką francę z całą determinacją, Dziecko też dołączyło poczułam ból w plecach i brzuchu, dorobiłam się też potężnego siniaka ale na szczęście ruszyłam kolosa, zrobiła się przyzwoita szpara a D. śmigną pod spód gdyż jak już udało mu się ruszyć to ta dolna wnęka wydała mu się bezpieczna, siedział tam pół godziny i warczał jak ktoś podszedł do szafy lub go wołał ale przynajmniej było pewne że żyje i raczej nic mu nie jest. Sąsiad został odwołany. W końcu wylazł brudny jak diabli bo tam od kilku lat nie było możliwości wytrzeć kurzu. Położył się na fotelu i troszkę zjadł. Mogłam jeszcze zasnąć ale stwierdziłam po raz kolejny że nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich wypadków. 10 lat ta szafencja tak stoi i żaden z moich się tam nie zabłąkał a ja nie byłam w ogóle świadoma tego niebezpieczeństwa. Pomyślałam a co by było gdyby wpadł tam Momo czy Dandys a nas by nie było kilka godzin w domu, jeśli nawet fizycznie by się im nic nie stało n to mogli by umrzeć ze stresu albo mieć wielką traumę na resztę życia. Bazyli od dawna nie chodzi po wysokościach ale w przeszłości też mogło go to spotkać. Teraz muszę dobrze zabezpieczyć szafiszcze od góry i z obu końców.(a w niedalekiej przyszłości mam zamiar porąbać ją siekierą a potem spalić !) Danduś czuje się dobrze ale jest wystraszony, siedzi schowany w wersalce ale tam jest bezpiecznie. Zostanie jeszcze do jutra a my nie ruszamy się z domu. Miałam nie mówić Mamie ale jakoś musiałam Zdenerwowała się okropnie na samą myśl przeżyciach jej pupilka.


 LUDZIE, OGŁASZAM AKCJĘ  "BHZ" - SPRAWDŹMY NA WIOSNĘ WSZYSTKO W MIESZKANIU, DOMU, OBEJŚCIU  POD WZGLĘDEM  BEZPIECZEŃSTWA ZWIERZAKÓW, WYSILMY WYOBRAŹNIĘ I POMYŚLMY O KONSEKWENCJACH !!!!!!!!!!   ZBADAJMY ZAKAMARY, SZCZELINY, GNIAZDKA I PRZEWODY POD NAPIĘCIEM, CHEMIĘ GOSPODARCZĄ, OGRODZENIA, PŁOTY, OKNA I BALKONY (może trzeba wzmocnić albo wymienić siatki i że tylko stalowe są pewne),USUWAJMY MAŁE PRZEDMIOTY ŻEBY ZWIERZ ICH NIE POŁKNĄŁ, SPRAWDZAJMY PRALKĘ I ZMYWARKĘ PRZED UŻYCIEM ....ITP

NIECH KAŻDY DOPISZE W KOMENTARZACH CO MU JESZCZE PRZYCHODZI DO GŁOWY W KWESTII BEZPIECZEŃSTWA , EWENTUALNIE OPISZE NIEBEZPIECZNĄ SYTUACJĘ JAKIEJ DOŚWIADCZYŁ JEGO ZWIERZAK.




piątek, 21 marca 2014

Urodziny Bazylka " 17 "








 




Nadeszły kolejne urodzinki i na szczęście Baziu jest w dobrej formie, może lekko nadszarpniętej zębem czasu ale o tym w następnym poście. Dziś skupimy się na świętowaniu i opowiem historię Jubilata. Data urodzin jest orientacyjna gdyż Jegomość jest Przybłędą a raczej podrzutkiem. Ta opowieść też będzie pisana po kawałku,zamieszczę zeskanowane papierowe zdjęcia z jego dzieciństwa i jak najwięcej faktów. Wracamy więc do małego miasteczka i mieszkanka na parterze. Lokatorzy tegoż apartamentu to ja, mój wtedy mąż ;), Kocury Salem i Pascal. Był ciepły czerwcowy wieczór 1997 rok, wracaliśmy z ekipą po ciężkim dniu pracy w innym mieście. Ledwo przekroczyliśmy progi domu jak dało się słyszeć drapanie i miaukanie pod drzwiami a nasze kocury pobiegły z zainteresowaniem co się tam wyprawia. Otworzyłam a tu bez obciachu wpada mały przeciętny burasek. Capnęłam go od razu żeby nie stykał się z moimi rezydentami coby ich niczym nie zaraził, zabrałam do kuchni, Mały nie protestował, widać było że jest oswojony z ludźmi. Dostał jedzonko a ja zaczęłam się głowić co dalej, mąż zmęczony poszedł spać, rzucił tylko przez ramię że nie chce już trzeciego kota i że ten jakiś brzydki w ogóle... był u nas jeszcze znajomy i współpracownik zaoferował pomoc w razie czego bo robiło się późno. zaczęliśmy montować w kuchni prowizoryczny "kurnik" tak jak to było w przypadku Pascala, kuchnia na szczęście była dość spora. Jednak brakło nam płyt pilśniowych, moje kocury niepokoiły się pod kuchennymi drzwiami, a poza tym skoro mąż stwierdził że nie to nie ma na co czekać stwierdziłam że odwiozę go zaraz ze znajomym do schroniska (było dość daleko ok25km) tak też uczyniliśmy mimo zmęczenia po 1 w nocy ruszyliśmy w drogę. Schron działa całodobowo i akurat warunki już w tamtych czasach były tam niezłe. Z wielkim bólem serca zostawiłam malucha i około 4 padłam na łóżko. Rano nieświadom niczego mąż, wchodzi do kuchni i pyta "A gdzie jest ten kot ??".......





Mówię- przecież nie chciałeś i twierdziłeś że brzydki; to odwieźliśmy go w nocy z G. do schronu.
Mąż się oburzył że on tylko tak bredził bo był zmęczony itd....zarządził natychmiastową akcję odbicia Małego, zabraliśmy transporter i apiać do przytułku. Tam okazało się że kociarnie są 3. Nie miałam wątpliwości że poznam Małego i mąż też chociaż widział go przez chwilę, dobrze go opisał "Ten Mały miał duże uszy" znak szczególny ;) W pierwszej kociarni nie zastaliśmy nowego, w drugiej też nie ani w trzeciej. Zdenerwowani nie wiedzieliśmy co robić, pani opiekunka wzruszyła ramionami twierdząc że nigdzie indziej nie mógł być i widocznie w nocy uciekł przez dziurę w okiennej siatce. Ale te dziura była mała i tylko w jednej kotowni więc to wytłumaczenie mnie nie zadowoliło. W między czasie właziły nam po spodniach inne małe kotki spragnione adopcji i mąż był już gotowy zabrać kilka :) ale rozsądek musiał zwyciężyć. Nie dałam za wygraną i powtórzyliśmy nasz obchód. Gdy dokładnie się rozejrzałam w pomieszczeniu nr1 znalazłam ukrytego Małego na posłaniu przy dużej kocicy która prawie całkiem go zasłaniała. Hura, dobra nasza władowany do transportera, jeszcze datek na schronisko i już jechaliśmy do domu. Tym razem ustąpiłam już mężowi i mógł ochrzcić go swym ulubionym imieniem BAZYLI. Kocio na czas kwarantanny zamieszkał jak zwykle w kuchni a moi rezydenci byli bardzo ciekawi nowego przybysza. Jednak długo nie dane im było się spotkać face to face ponieważ okazało się żę Bazyli jest bardzo chory. Do weta udaliśmy się następnego dnia na standardowy przegląd i odrobaczenie wtedy jeszcze nic nie wskazywało że coś jest nie teges. Po wizycie miał sraczkę wydawała się to narmalne po preparacie na robale, jednak gdy trzeciego dnia leciała z niego woda pojechaliśmy do kliniki na szczęście było nas wtedy stać na najlepszą klinikę i długie,drogie leczenie. Doktor stwierdził że to pewnie jakiś bakcyl dał antybiotyk do podawania przez kilka dni i powinno być dobrze. Kazał też  usuwać wodniste odchody od razu z kuwety i ją dezynfekować za każdym razem a więc było co robić bo on fajdał kilka razy dziennie nawet i 10. Niestety lek nie poskutkował ani następny też nie, rokowania były złe,dawano mu poniżej 50% szans na przeżycie no i nikt nie wiedział co to jest gdyż dostępne testy nie rozpoznawały rodzaju bakterii,podejrzewali toksoplazmozę ale i ta teoria upadła. Baziu był słaby mało jadł (dieta) oczywiście przy tak uporczywej biegunce niewiele przyswajał, dostawał kroplówki i zastrzyki na wzmocnienie ale nadal nie było diagnozy. W końcu nasz młody dociekliwy Doktor skontaktował się ze swoim Profesorem w Lublinie a tenże kazał sobie przysłać próbkę Baziowej sraki. To był strzał w dziesiątkę za kilka dni przyszła wiadomość że to zakażenie KOKCYDIĄ, na tyle rzadką u kotów podobno że nie dysponowano wtedy specjalnymi lekami na nią. Faszerowaliśmy więc bidulka mieszanką antybiotyków, probiotyków i innych lików a ja na okrągło myłam jego kibel i drżałam żeby mimo separacji nie zakazili się Salem i Pascal. Mały był umęczony terapią i my też. Uciekał jak widział mnie z kolejnym lekarstwem był nieufny. Gdyby został w schronie to na pewno by nie przeżył. W końcu po około 1,5 miesiąca  nastąpiła poprawa (cieszyłam się z każdej twardszej qpki) a dalej całkowite wyleczenie. Niebawem doszło do zapoznania kocurów. Mieli się z pyszna moi rezydenci bo ten mały chuderlak okazał się być samcem alfa i przez resztę wspólnego życia rozstawiał ich po kątach. Trzymał się też od nas na dystans, nie dawał się głaskać,podgryzał i siurał gdzie popadnie przez kilkanaście lat stąd ksywa ''URYNIARZ". Od jakichś 3-4 lat zaprzestał tego procederu, stał też się z dzikusa cudownym miziakiem i bardzo się kochamy do dziś, mam nadzieję że będzie z nami jeszcze długo. Proces jego socjalizacji i inne przygody w następnych postach.


                                     Tu mały Baziu z podrośniętym Pascalem


                                                  tu w kocim pokoju z zastępczą mamą ;)





czwartek, 6 marca 2014

Epitafium dla Pascala.


 
*ok 20.08.1996  + 6.03.2012    tu ^ kilka dni przed śmiercią




To bardzo smutna druga rocznica odejścia za Tęczowy Most ukochanego mojego Kota uczłowieczonego Pascala. Jeszcze nie mogę spokojne Go wspominać i nie wiem czy kiedykolwiek minie ten ból. Będę pisać ten post po kawałku bo nie dam rady naraz. Historia Pascala zaczyna się w pażdierniku 1996 roku w małym miasteczku. Mieszkałam tam z moim wtedy mężem w małym bloku na parterze. Dzięki takiej lokalizacji mieszkania odwiedzała mnie  horda dzikich kocisk,no i dostawali michę i budkę do spania na balkonie,całe lata. Mieszkał już też z nami Salem młody kocur (od 1 czerwca 1996),podrzutek,również za TM,opowieść o nim innym razem. Bura kocica przychodząca do bufetu pewnego razu przyprowadziła dwa malutkie buraski (o sterylizacji dzikich wtedy nikt nie myślał,to znaczy ja myślał ;)ale trudne to było do wykonania),były jeszcze niezdarne żeby wskoczyć na balkon więc ona znosiła im w pyszczku jedzenie. Po kilkunastu dniach okazało się że przychodzi tylko z jednym, bardzo mnie to zaniepokoiło. Na dniach mój mąż wyglądając przez okno usłyszał stłumione ale wyrażne miauczenie,wyszliśmy przed blok,trudno było ustalić skąd dochodzi głos. W końcu dotarliśmy,dwie klatki dalej (domofonów wtedy nie było) w piwnicy pod schodami zawodził malutki burasek,,,,przepraszam muszę się teraz wypłakać.......Ten post będzie bardzo spontaniczny, emocjonalny,może przydługi. Dzień 28 pażdziernik 1996, maluch miał około 2 miesiące był wystraszony i chudziutki ale zdrowy. Nie bronił się wzięłam go na ręce i do domu. Zjadł i od razu udaliśmy się do weta na pierwsze oględziny,lecznica była kilka ulic dalej w osiedlu willowym. Kociątko zostało zbadane,odrobaczone i doktor stwierdził że to koteczka. Ochrzciliśmy ją Maja. Na początku myśleliśmy że znajdziemy jej domek bo my mamy już kocura i nie planowaliśmy więcej. wtedy własna firma pochłaniała nam sporo czasu. Maja zamieszkała w kuchni na czas kwarantanny,zrobiliśmy jej tam "kurnik" czyli kącik oddzielony płytami z dykty gdzie była kuwetka (z której kociątko od razu bezbłędnie korzystało),miseczki, posłanko.była to też ochrona przed Salusiem który już był sporym kocurem i mógł zrobić maleńtasowi krzywdę. Ja zawsze jakoś wolałam kocury no więc myślałam że może kiedyś jeszcze jakiegoś wezmę a Mai znajdziemy nowych opiekunów.......... Jednak okazało się że kocie dziecko jest urocze i bardzo ufne. Przy drugiej wizycie po 2 tygodniach Doktor przyznał się do błędu i tak "narodził" się Pascal Majewicz :) zwany Pipim. Oczywiście nawet jakby był koteczką to zostałby z nami :) bo ja absolutnie nie nadaję się na dom tymczasowy,po kilku dniach jestem ugotowana. Czekam teraz aż Brat zeskanuje mi zdjęcia z malutkim Pascalikiem bo z tamtego czasu mam tylko papierowe i oczywiście zostaną tu zamieszczone. Bardzo trudno pisać to wspomnienie, po prostu na nowo mnie rozwala :((.



                                           kilka dni po przybyciu do nas :)


                                          troszkę  urosłem i już czytam ..
                                         
                                         

                                                      lata dorosłej świetności :)
       
                                                   Pascal na szczycie a piętro niżej Salem

                                                                                                                                                           Pascal od samego początku był bardzo łagodnym drapieżnikiem, lubił nawet moją wegetariańską dietę, nigdy nikogo specjalnie nie ugryzł ani nie podrapał. Podawał łapkę na "cześć" i uwielbiał się przytulać, rozumiał więcej niż wszystkie zwierzęta które w życiu poznałam. Towarzyszył mi przy wszelkich czynnościach, a to sprawdzał temperaturę wody w mojej kąpieli," pomagał" przy ścieleniu łóżek to była jego ulubiona zabawa którą często sam inicjował. Witał czule wszystkich gości, ładował się im na kolana i dotykał łapkami. Nawet tych którzy za zwierzakami nie przepadają jakby chciał im coś pokazać ;). Dla swoich kocich "braci" też był miły i wyrozumiały. Przeszedł kilka chorób w młodości i męczące leczenie ale zawsze poddawał się mu bez protestów. Kąpiele też były dla niego całkiem znośne. Uwielbiał zielone oliwki, czipsy, babkę drożdżową i biszkopty, herbatę z mlekiem, spagetti nawet doprawione czosnkiem i chili, seler,kiełki rzodkiewki,zupę pomidorową i inne. oczywiście nie dostawał tych potraw często ani w dużych ilościach żeby mu nie zaszkodziło ale potrafił się uporczywie domagać lub częstował się sam ;) Rozmawiał wieloma "Językami" osobny miał dla ludzi, niezwykle bogaty repertuar dżwięków. Spał ze mną na kanapie zawsze od strony oparcia i nie wpuszczał żadnego z braci na to miejsce, był o mnie zazdrosny. wchodził do mnie pod prysznic gdy już zakręciłam wodę i tak sobie siedzieliśmy w ręcznikach w ciepło parującym miejscu........


                                          tu już bardzo chory :(
                             



tu też,porażenie lewej przedniej łapki


I tak żyliśmy szczęśliwie ponad 15 lat, były różne życiowe zawieruchy, przeprowadzki ale zawsze wspieraliśmy się. Wszystkie Koty traktowałam jednakowo ale P. kochałam i kocham najmocniej. Ten kot miał podobną do ludzkiej Duszę która wyzierała z jego wielkich mądrych oczu. Najpierw odszedł Salem (PNN, w ciągu miesiąca) trudny pacjent i buntownik. Wtedy od razu przebadałam Pascala i Bazia, niestety okrutny wyrok padł także na P. Na oko wydawał się zdrowy ale wyniki krwi były złe. Oczywiście do dziś ciosam sobie kołki na głowie że nikt mi wcześniej nie mówił o konieczności badań profilaktycznych u starszych kotów, eh. za mało wiedziałam o chorobach nerek tak częstych u kocurów. Stosowaliśmy intensywne leczenie, badania w renomowanej klinice, najnowszy lek, homeopatyczne preparaty sprowadzone z Anglii, bioterapia ale najwyrażniej był pilnie potrzebny u Św. Franciszka :(  Znosił bez protestów codzienne kroplówki w domu, zastrzyki, jadł chętnie dietę renal , łykał wielkie kapsuły i gorzkawe zawiesiny, znosił bolesne badania, chciał żyć dla mnie. Żył jeszcze 4 miesiące od diagnozy, stopniowo słabł, tracił apetyt, wymiotował. pod koniec prawie nie spałam,pilnowałam czy jeszcze żyje, karmiłam go strzykawką kleikiem ryżowym i zupkami dla dzieci. Sytuacja stawała się beznadziejna, długo nie mogłam podjąć decyzji o eutanazji ale gdy cierpienia były już zbyt dotkliwe wezwałam doktora do domu....


Tu  leżymy  sobie ostatni  raz  na  naszej  kanapie, tylko Pascal  śpi  już  snem  żelaznym, twardym, nie przespanym .


 ............................................................................................................................

Spoczął na cmentarzyku, obok Salemka [*].



Kontakt e-mail

anaisvanshadow@gmail.com